piątek, 5 kwietnia 2013

Jednak warto zaufać Bogu

Nigdy bym nie przypuszczała że zacznę mówić na forum o Bogu i swoich rozważaniach o Nim, o religii czy wierze.....może zwyczajnie dlatego że rzadko o Nim myślałam.
Choroba wiele zmienia. Bóg wydaje się być ostatnią deską ratunku- jedyną szansą...zaczynasz wierzyć, modlić się, mieć nadzieję, a nawet się z Nim targować...w każdym razie zaczyna On istnieć w twoim życiu.
Gdy choroba odchodzi, odchodzi i Bóg, a raczej człowiek odchodzi od Boga, a przecież cały czas potrzebna jest nam Jego siła i energia...
Czasem myślę nawet że każdy z nas jest Bogiem; nosi w sobie boską siłę i energię, tylko my ludzie na tym etapie rozwoju duchowego na jakim jest większość ziemskich istnień ludzkich, nie potrafimy z tego dobrodziejstwa korzystać.
Wiara w Wyższą Siłę daje nam nadzieję a to prowadzi do tego, że nasze marzenia, plany, modlitwy zaczynają się spełniać. Wydaje mi się że chodzi tu o przepływ energii-
mam nadzieję=wierzę że będzie dobrze,
ufam Bogu=wierzę że cokolwiek się stanie, będzie dobrze.
Nie zadręczam się pytaniami
-a co będzie gdy...
-a co jeśli...
-jak ja sobie dam radę, itp.

Ufam Bogu (również ufam sobie) i robię to co podpowiada mi serce lub/i intuicja, a nie to co będzie dobre dla innych, nie to czego inne nie skrytykują....robię to co w danej chwili uważam za stosowne i zgodne ze swoim sumieniem, nie rozmyślam nadmiernie o konsekwencjach (co będzie gdy..), nie patrzę wstecz, nie rozmyślam o błędach jakie popełniłam (i że mogłam zrobić inaczej), choć wyciągam doświadczenia, tak aby stawać się lepszą w przyszłości- przeszłości i tak nie zmienię., ale przede wszystkim staram się ufać Bogu
To nie takie łatwe wbrew pozorom. Człowiek zaplanuje sobie to i to z taką precyzją, przeanalizuje każda możliwą sytuację, zabezpieczy się na każdą 'niespodziankę' a rzeczywistość i tak czasem okazuje się inna...

Właśnie ostatnio miałam taki chytry plan ;)
Mieszkam od kilku miesięcy u swego Lubego na dalekiej obczyźnie, jest nam tam cudownie, jednak najtrudniejsze dla mnie jest to jeżdżenie co miesiąc tyle kilometrów po leki do polskiego szpitala (14-18godzin w drodze). Jeszcze większym problemem okazuje się ubezpieczenie w Polsce które muszę mieć aby móc się tutaj bezpłatnie leczyć.
O prywatnym ubezpieczeniu nie ma mowy (brak pieniędzy), ubezpieczenie w biurze pracy wydaje się jedynym rozwiązaniem ale co z dojazdami na oferty pracy które wiadomo urząd przysyła
(swoją drogą kto zatrudni osobę chorą na SM? jeszcze z pewną dysfunkcją która się pogłębia)

Pół roku byłam na świadczeniu rehabilitacyjnym, miałam dostać na rok ale szanowna pani w komisji nie chciała aby zwolnili mnie z pracy przez tak długi okres niezdolności, choć oni i tak zwolnili...
Mniejsza o to- chciałam startować znowu na komisję, ale w szpitalu gdzie się leczę pani doktor stwierdziła że mam utrzymywać siebie w przekonaniu że jestem zdrowa i marsz do pracy- nie tacy inwalidzi pracują!.
No, cóż- pomyślałam. Może ta pani ma rację, w końcu jest lekarzem. Pewnie to ja jestem przewrażliwiona na swoim punkcie, itp.
Wróciłam do Polski z widmem biura pracy, rozłąki z Ukochanym, życiem w zabrudzonym Krakowie i depresją jaka mnie tutaj zawsze dopada (dramatyzuję...?)
Wczoraj byłam po leki w szpitalu- jakie było me zdumienie kiedy ta sama lekarka zapytała sama od siebie, czy nie chciałabym starać się przedłużenie tego świadczenia- biorąc pod uwagę mój stan zdrowia...WOW!
Wybawienie, co za ulga...oczywiście sam wniosek jeszcze nic nie zmienia, komisja zawsze może orzec inaczej- widziałam jak ludziom bez nogi i ręki kazali normalnie żyć i pracować (!)...jednak zawsze to nadzieja i większa szansa na to że ułoży się tak abym była szczęśliwa

Całe ostatnie dwa miesiące liczyłam się z powrotem do PL na dłużej, z tym okropnym biurem pracy i żebraniem o ofertę pracy dla smowca, jednak ufałam Boskiej Sile- modliłam się często "Boże ufam Tobie", jeśli taki plan dla mnie przewidziałeś to znaczy że tak ma być, tam właśnie znajdę szczęście, jeszcze nie wiem jak- ale wierzę że Ty wiesz co robisz...
I dziękuję Bogu za tę szansę, za to wydarzenie i kilka innych historii z których nie wiedziałam jak wybrnąć a magicznie rozwiązały się same...
Nie jestem katolikiem, nie chodzę do kościoła, instytucja kościelna tak działa mi na nerwy że wolę o niej nie mówić bo powiedziałabym o słowo za dużo, a po co to sobie psuć krew...ale wierzę w Boga...szukam Go cały czas...nawet nie wiecie jak bardzo nie wiem kim On jest, jaki On jest i jak bardzo chciałabym do Niego dotrzeć- nie, nie po to aby cudownie wyzdrowieć z SM...ale po to aby stać się lepszą, zrozumieć wiele rzeczy na Ziemi i tych we Wszechświecie, po to aby moja dusza poszła kiedyś do lepszego ze światów...uczę się ufać Bogu w każdej sytuacji....
















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz